Archiwa tagu: panda bear

10 lat bycia Pandą, 7 lat bycia Sebą

Dokładnie dziesięć lat temu wiosna została przywitana, jak nigdy. Dokładnie przed dekadą, 20 marca 2007 Panda Bear wydał „Person Pitch” – jeden z tych albumów, który wszystko zmienił.
Ze mną płyta jest od siedmiu lat, choć mam wrażenie, że od zawsze. Dopiero teraz zacząłem zauważać, jak ważnym punktem odniesienia się dla mnie stała.
Lennox, nagrywając „Person Pitch” w swym domowym studio w Lizbonie, skondensował do postaci niespełna 46-minutowego krążka wszystko to, czego szukałem, szukam i szukał będę w muzyce.
Budzi także te dobre wspomnienia i zabiera mnie do czasów za którymi tęsknie najbardziej. Kiedy codzienna pobudka o szóstej rano była przyjemną rutyną, kiedy ból głowy z niewyspania, stawał się czymś dziwnie kojącym, kiedy dwugodzinne podróże w zdezelowanych autobusach jawiły się jako najwspanialsze wyprawy, a znajdujące się w nich stare siedzenia, dawały niespotykany komfort. To wtedy muzyka mnie kształtowała, to wtedy uczyłem się kochać i być kochanym. To było szczęście. Szczęście, które docenia się po latach, kiedy się je już straci.
Przecież ja nawet doskonale pamiętam wieczór, kiedy te płytę poznałem. W ferworze poznawania dokonań Animali, w końcu postanowiłem sprawdzić, co tworzyli solowo członkowie zespołu. Dorobek w zasadzie miał tylko Panda. Postanowiłem, że zacznę od tej płyty, która odbiła się najszerszym echem, czyli właśnie od „Person Pitch”. Pamiętam pierwsze dźwięki otwierającego płytę „Comfy in Nautica”. Kto by wtedy pomyślał, że będzie to początek czegoś, co już nieprzerwanie będzie mi towarzyszyło przez lata. Ale ten wieczór… pamiętam. Środek tygodnia, powinienem się już dawno położyć. Siedziałem w swoim pokoju, paliło się główne światło – było zdecydowanie za jasno. I te dźwięki. Dobrze, że to zostaje. Niesamowite.
Pięć lat temu, kiedy już doskonale znałem „Person Pitch”, ktoś bardzo wyjątkowy podarował mi tę płytę. Tak, po prostu – bo wiedziała, że ją lubię. Od tamtej pory wymiar unikatowości tego albumu stał się dla mnie jeszcze większy.
Całość sprowadza się do konkluzji, że choć wszystko się zmienia, wielkie miłości wygasają, przyjaźnie więdną, mury padają, elektrycy obalają komunę, świnie zastępują świnie przy korycie, to te emocje są czymś stałym. One się nie zmienią i będą zawsze. Dzięki nim przypominam sobie, że żyję.
Szukajcie swoich punktów odniesienia i cieszcie się wiosną. Ja też się postaram, choć moja ulubiona część wiosny się już skończyła (pozdro Żeromski, hehe).

Posłuchaj